Z ROY'EM ANDERSSONEM ROZMAWIA NICOLAS SCHMERKIN

Kiedy wpadłeś na pomysł nakręcenia Pieśni z drugiego piętra?
Pomysły na niektóre sceny miałem już dwadzieścia lat temu. Można powiedzieć, że film jest połączeniem starych i nowych elementów. Bierze się to stąd, że głównym źródłem mojej inspiracji jest samo życie. Również malarstwo niezwykle silnie mnie inspiruje. Chciałem zrobić film, który opierałby się na skojarzeniach, a nie na tradycyjnej fabule. Niestety nie udało mi się całkowicie uciec przed linearną narracją.
 
Dlaczego odrzucasz taką konwencję?
Moje dwa pierwsze filmy były raczej tradycyjne i miałem tego dość. Czułem, że nie mogę iść dalej tą samą ścieżką.
 
Dlaczego zająłeś się kręceniem reklam?

Dzięki pieniądzom zarobionym na reklamach mogłem założyć własną firmę produkcyjną. Jej stworzenie zabrało mi cztery lata. Nie mógłbym rozwinąć mojego stylu i eksperymentować w ramach tradycyjnego systemu produkcji filmowej.
 
Co było głównym problemem przy tworzeniu filmu?
Oczywiście kwestie finansowe. Nie miałem tradycyjnego scenariusza, a ludzie finansujący filmy są przyzwyczajeni do standardowych schematów produkcji. Ma być tak jak zwykle i koniec dyskusji. Nie potrafiłem ich przekonać do swojej wizji. Postanowiłem więc nakręcić za własne pieniądze pierwsze piętnaście minut filmu, żeby mogli zobaczyć, o co mi chodzi. Po obejrzeniu tego fragmentu znalazło się wielu chętnych do sfinansowania projektu. Początkowo były to instytucje skandynawskie, potem zainteresowanie wyrazili również Niemcy i Francuzi. Żałuję tylko, że nie stało się to wcześniej.
 
Czy kiedy zaczynałeś film przeczuwałeś, że jego ukończenie zajmie ci aż cztery lata?
Nie. Myślałem, że wystarczą mi trzy. Najtrudniejszy był pierwszy rok, kiedy z powodu braku pieniędzy musieliśmy przerwać pracę. Jednocześnie nie byłem wtedy do końca pewny jak powinna rozwijać się akcja. Chciałem włączyć do filmu różne poważne problemy i trudno mi było wszystkie połączyć w naturalny sposób. Przerwa z zdjęciach pozwoliła mi dokładnie to przemyśleć. W tym czasie dojrzałem i po rozwiązaniu wszystkich problemów technicznych mogłem się wreszcie skupić na tym, co najważniejsze. Matisse powiedział kiedyś, że trzeba usunąć wszystko, co nie jest konieczne na płótnie. Im więcej czasu zabiera proces twórczy, tym lepszy jest efekt końcowy. Bardzo trudno jednak osiągnąć dokładnie to, co się zamierzyło. Trzeba być całkowicie przekonanym do tego, co się robi.
 
Skąd wiesz kiedy ujęcie jest dokładnie takie jak trzeba?
Tego nie da się wytłumaczyć - to się po prostu czuje. Czuję na przykład, że Matisse osiągnął dokładnie to, o co mu chodziło. Pewnie myślisz, że bredzę.
 
Czy filmujesz w studiu, ponieważ chcesz mieć całkowitą kontrolę nad materiałem?
Pracuję bez scenariusza; nie rozrysowuję też poszczególnych kadrów. Wolę eksperymentować, być jak malarz. Chcę wypróbować różne pomysły, kąty filmowania, kolory, dialogi, bohaterów, ich ustawienia. A takie możliwości daje tylko praca w studiu. Dzięki temu można także uniknąć presji producentów. Mogę cały dzień spokojnie pracować.
 
Jak określiłbyś swój styl?
Dialogi i sytuacje są bardzo proste. Można by pewnie określić ten styl jako banalny i absurdalny. To połączenie absurdu i ekspresjonizmu. Bardzo lubię styl Maxa Beckmanna i Otto Dixa, ich posuniętą do przesady prostotę. Fascynuje mnie raczej świat sztuki niż filmu.
 
Twój film jest dedykowany peruwiańskiemu poecie Césarowi Vallejo.
O twórczości Césara Vallejo usłyszałem po raz pierwszy w 1974 roku. Robiąc film, czerpałem inspirację z wiersza "Traspié entre dos esrellas" [czyli "Upadek między dwiema gwiazdami"]. To bardzo szczególny i niezwykły wiersz. Zawiera bardzo subtelne i odpowiedzialne spojrzenie na kondycję ludzką. Byłem zdumiony faktem, że człowiek, który dźwiga na swych barkach odpowiedzialność za losy całej ludzkości, za cierpienie świata, jest tam przedstawiony jako ktoś bardzo słaby i kruchy. Nie wierzę w siły wyższe. Wierzę natomiast w istnienie odpowiedzialności, wstydu, wyrzutów sumienia, nienawiści czy żalu. Ta duchowa wizja egzystencji przypomina wizję religijną. Czuję, że religia jest mi bardzo bliska, z tym, że jest to religia, w której nie istnieje pojęcie kontaktu człowieka z Bogiem. Fascynuje mnie poczucie winy tkwiące zarówno w Bogu, jak i zwykłym człowieku. Bohaterowie filmu postrzegają Jezusa po prostu jako dobrego człowieka. Nie jest dla nich synem Boga, a jedynie człowiekiem, "którego ukrzyżowano bo był zbyt dobry".
 
Czy żałujesz, że zrobienie tego filmu zabrało ci tyle czasu?
Nie ulega wątpliwości, że w tym czasie mógłbym zrobić kolejne dwa filmy i trochę eksperymentować. Trudno, nic na to nie poradzę. Czasami żałuję, mówię sobie, że nie zostało mi wiele czasu. Najważniejsze jednak, że mam dużo energii, by dalej pracować. Nie czuję melancholii. Pociesza mnie przykład Bunuela, który swoje najlepsze filmy zrobił między sześćdziesiątym i osiemdziesiątym rokiem życia. Mam nadzieję, że najlepsze jeszcze przede mną.

"Reperages" 2000/ 5-6
(specjalne wydanie magazynu poświęconego festiwalowi w Cannes)

 
Polityka Prywatności